Trzy szczyty Andory
Spis treści
Z urlopu w Andorze wróciłem zauroczony i tym małym krajem i pięknymi górami, czyli Pirenejami. Dzielę się z Wami tym zauroczeniem.
Najwyższy
Pic de Comapedrosa
Tak to już bywa, że najwyższe, największe, naj… przyciąga. Mimo, że często ma do zaoferowania tylko to naj. Byliśmy na ładniejszych szczytach w Andorze, jednak postanowiliśmy wejść i na ten najwyższy. Zwłaszcza, że w porównaniu z innymi szczytami tutaj mamy dobrze oznaczone wejście. Taki przywilej najwyższej góry. Bo nie wszędzie tak jest.
Szlak wiedzie z miejscowości Arinsal. Początkowo to ubita droga, która potem zamienia się w szlak. Początek jest malowniczy, mija się urokliwą kaskadę. Można dojść do schroniska Refugi de Coma Pedrosa (prawda, że oryginalna nazwa? ;) ale można na rozstaju wcześniej pójść prosto i zaoszczędzić sobie oglądania infrastruktury (choć to niezbyt duży skrót).
Za schroniskiem szlak wiedzie lekko do góry, idziemy już kamienisto-skalną ścieżką. Znaki wiodące na szczyt są rozrysowane, ścieżka jest jedna słuszna - pod górę :) a skrzyżowania oznaczone. Trudność szlaku jest niewielka. Trzeba mieć kondycję i pewne obycie w górach. Szlak prowadzi zakosami do góry, górny odcinek jest dość stromy i po kilkudziesięciu minutach jest się już na 2942 m. Najwyżej w Andorze. A że szczyt stoi przy granicy to mamy widok na góry i Hiszpanię i Francję, co jest de facto częste w tym małym kraju ;)
Szczyt jest najwyższy, widoki piękne, jednak Andora ma do zaoferowania naszym zdaniem piękniejsze góry, z ciekawszymi podejściami, malowniczymi dolinami. Z rozszerzonego kronikarskiego obowiązku opisaliśmy jednak Coma Pedrosę.
Jak się jedzie do nieznanego miejsca, ba kraju, to możemy się mile zaskoczyć. Jeśli nie mamy wygórowanych oczekiwań, to możemy zachwycić się danym miejscem. I tak mieliśmy w Andorze. Ten górzysty kraj, średnia wysokość 1996 m n.p.m., jest rajem dla narciarzy i turystów. Bo wystarczy podejść na pobliskie wzniesienie, i po kilku godzinach mamy olśniewające widoki - wszędzie góry, czasem spektakl chmur i słońca. Góry są dookoła nas.
Dwa za jednym razem
Pic de l’Estanyó (2915 m n.p.m.) i Pic de la Serrera (2913 m n.p.m.)
Z Canillo idziemy główną drogą w stronę Francji, zaraz za miejscowością po lewej stronie mijamy mały kościółek, a po prawej większy budynek. Za tym budynkiem wchodzimy na szlak. Idąc dalej prosto główną ulicą, dosłownie 100-200 metrów dalej, będzie inny szlak, który będzie bardziej odsłonięty i spotka się z tym pierwszym niedaleko ruin domostw. Przy ruinach mogą się paść krowy i trzeba uważać, aby nie wdepnąć. W coś. Szlak potem malowniczo prowadzi wzdłuż potoku, który szumi nam w pobliżu. To jedna z najpiękniejszych tam dolin.
To fajny, prosty odcinek, dobry pod bieganie. W końcu dochodzimy do potoku i odbijamy na prawo przekraczając go. Podchodzimy szlakiem, aż do schroniska Val de Riu. To spory bezobsługowy (a przynajmniej we wrześniu) budynek. My wtedy spotkaliśmy tam Hiszpana z Barcelony, który nocował po zejściu z wyższych partii.
Dalej szlak prowadzi oczywiście do góry. Po kilku podejściach przeplatanych lżejszymi odcinkami dochodzimy do stawów. Tutaj zaczyna się solidne wypatrywanie żółtych kropek. Przy ostatnim wielkim stawie kropki kończą się - kropki to jedna z form oznaczania szlaków. Staw jest wielki. Szczyt jest niedaleko, przy dobrej pogodzie go widać, jednak musimy pójść delikatnie naokoło. Podobno jest szybsza trasa, ale nie dojrzeliśmy jej i pierwszego dnia w tych górach nie chcieliśmy ryzykować.
Zatem idziemy w kierunku przełęczy - czasem dojrzymy nieliczne kopczyki, które i tak się skończą. Przechodzimy przez osypane skały i kamienie, a potem na przełęcz. Można też inaczej - po w miarę ubitej ścieżce, ciężko widocznej z dołu, zakosami mocno pod górę, wśród osuwających się kamieni. Wyjdziemy bliżej szczytu, trochę po lewej od przełęczy. Możemy też podejść bez ścieżki na wprost na przełęcz po bardziej trawiastym podłożu.
Z przełęczy… podejście jest już proste. Wracają kropki a ścieżka jest wyraźna. Podejście jest dość krótkie i niedługo jesteśmy na 2915 m. n.p.m. Na szczycie jest metalowy znak z wysokością i nazwą szczytu. Ciekawa i przemyślana rzecz.
Jak spojrzymy na północ to po prawej zobaczymy solidny masyw.
To Pic de la Serrera. Daleko, ale... blisko.
Bo jeżeli chcemy to, jeśli nie jest za późno a my mamy dobrą kondycję, możemy się pokusić o jego zdobycie. Schodzimy po swoich śladach w kierunku przełęczy. Potem płaskowyżem delikatnie zdobywamy wysokość. Kropki tutaj nadal są, jednak mocno trzeba się rozglądać, bo są nielicznie na licznych tutaj kamieniach. Pod śniegiem nie do zobaczenia. Zbliżamy się do zejścia. Ale za to jakiego zejścia … Najpierw możemy jednak pójść prosto na Pic de la Cabaneta. Potem możemy tylko się wycofać, bo dalej droga znika w przepaści. Wracamy do zejścia.
Zejście to osuwisko drobnicy i kamieni. Często zatem słyszeć charakterystyczny odgłos zsuwania się kamieni i kamyczków. Trzeba ostrożnie schodzić, uważając, aby nie zjechać. Ścieżka nie jest wybitnie widoczna, czasem są dwa warianty, jednak ostrożnie i przewidując kroki można zejść. Krótki odcinek prowadzi po skałach, gdzie można odetchnąć od kamyczków.
Za drugim razem zejście było dla nas łatwiejsze, jednak nadal trzeba było uważać. Po zejściu pozostajemy niemal na tej samej wysokości, atrakcyjną ścieżką aż do przełęczy. Po lewej stronie powinniśmy widzieć pasące się konie a po prawej dochodzą nas świsty świstaków.
Z przełęczy mamy delikatnie prowadzący w górę szlak. Niedługo zacznie się jednak solidne podejście. Ale niech was nie zmyli, że wysoko zadzieracie głowę. To łatwe podejście zakosami do góry. Gdybyśmy wiedzieli, że idzie się ok. 30 minut to podczas pierwszej wycieczki na przełęcz, zdecydowalibyśmy się wejść na ten szczyt. Dwa szczyty ponad 2900 m jednego dnia :)
Na szczycie jest ten sam znak (słupek) z napisem i wysokością. Można usiąść i po zrobieniu panoramy 360 stopni, podziwiać. Zaprawdę jest co podziwiać. Góry dookoła, pustkowie i niebo (albo chmury, bo często będą niżej na tej wysokości). Moim zdaniem to atrakcyjniejszy widokowo szczyt od l’Estanyó, bo jest bardziej na odludziu. Z tego drugiego widać jednak cywilizację. Z Serrery sporo mniej. Siedzieć, cieszyć się pustką i widokami...
Tu zakończę na razie, bo mimo, że jak na nasze standardy chodziliśmy mniej, to jednak weszliśmy jeszcze na kilka fajnych szczytów, wędrowaliśmy pięknymi dolinami i podziwialiśmy widoki i góry. Wszędzie widzę góry. Ciąg dalszy nastąpi.
Autor: SOOV Autorzy