Po co jechać na śnieżną pustynię?

Po co jechać na śnieżną pustynię?

Spis treści

Po co jechać na śnieżną pustynię? Artykuł dla Outdoorzy.pl Joanna Mostowska/zimowyhoryzont.pl Dookoła biało. Biało i pusto. Hula wiatr. Mróz szczypie w twarz. Do najbliższej cywilizacji, do czegokolwiek, jest kilka dni drogi. Ale mam narty, ciepłe ubrania i cały potrzebny sprzęt w saniach. Pierwszy raz pojechałam na Daleką Północ niemal dekadę temu, w 2009 roku. Miałam już wówczas za sobą podróże po Azji. Spędziłam łącznie pół roku w ukochanych Indiach. Zachwyciłam się Hong Kongiem. Podziwiałam zaludnione tereny południowo-wschodniej Azji. Ale zawsze najbardziej ciągnęła mnie pustka. A więc wybraliśmy się na Spitsbergen. Pojechaliśmy z Kubą Karpem, który był wtedy moich chłopakiem. Kuba własnoręcznie wykonał pulki, czyli sanki. Zorganizowaliśmy ciepłe ubrania, namiot, śpiwory, narty, kuchenkę. Przestudiowaliśmy mapy i prognozy pogody. Ale zabrakło nam doświadczenia. A Arktyka tego nie wybacza. Odmroziłam palce u stóp. Nie zrealizowaliśmy założonego planu. Z podkulonymi ogonami wróciliśmy do kraju.

I nie można już było sobie odpuścić? Nie lubię iść na łatwiznę. Czuję satysfakcję, kiedy się natrudzę. Dlatego tak podoba mi się chodzenie w Arktyce. Przetrwanie w trudnych warunkach, w ciągłym mrozie, mając do dyspozycji tylko to, co się ze sobą weźmie, daje niezwykłe poczucie samodzielności, wolności i siły. Dlatego tak łatwo się nie poddaliśmy. Kolejnej zimy znów ruszyliśmy z Kubą na północ. Tym razem na norweski płaskowyż Hardangervidda. To była niezapomniana przeprawa, podczas której wiele się nauczyliśmy. I tak łatwo nie daliśmy się już wykurzyć z białego pustkowia. Hardangervidda została naszym ukochanym, często odwiedzanym miejscem. Pojechaliśmy tam nawet w naszą podróż poślubną (celowo pobraliśmy się zimą).

Po co jechać tam, gdzie nic nie ma? Może właśnie dlatego, że nie ma tam nic. W świecie, gdzie wszystkiego jest dużo - informacji, rozmów, hałasu i ścisku, czasem warto przewietrzyć głowę. Nie mieć zasięgu, dostępu do internetu. Skupić się na najprostszych czynnościach, na marszu i na przyrodzie. Odetchnąć od tego, co mamy na co dzień, aby przekonać się co naprawdę jest dla nas ważne. Po wędrówkach z mężem zdobyłam się na odwagę i samotnie przetrawersowałam płaskowyż Hardangervidda. W zasadzie nie o odwagę tu chodziło, a konieczność. Urodziły nam się dzieci i gdy jedno z nas było w białym zimnie, drugie - miało zwykle gorącą atmosferę w domu. Hardangerviddę przeszłam jako pierwsza Polka. Ale w ostatnich latach jest to coraz bardziej popularne miejsce na zimowe wędrówki. Dlaczego w taki nudny teren? Arktyczna pustka tak na prawdę wcale nie jest taka pusta. Choć krajobraz pozornie wydaje się monotonny, to jednak przebywając stale w nim, zaczynamy dostrzegać najdrobniejsze szczegóły. Bo przecież, choć jest biało, każda dolina, każde pasmo górskie jest inne. Zaczynamy słyszeć, że inaczej śnieg skrzypi pod nartami przy minus 10, a inaczej przy minus 25 stopniach. Widzimy, że inaczej chodzi się po świeżym, puszystym śniegu, a inaczej po twardym i zlodowaciałym. Każdy dzień jest niepowtarzalny. A najbardziej wyjątkowe są spotkania ze zwierzętami. Spotkania z futrzastymi reniferami czy białymi lisami polarnymi - zostają na zawsze w pamięci. Byłam jeszcze raz na wyprawie na Spitsbergen. Tym razem z koleżanką - Olą Hołda-Michalską. Przeszłyśmy około 300 km przez Centralny Spitsbergen. A potem, wraz z Pauliną Pilch stworzyłyśmy projekt pod hasłem "Arktyka na nartach". Wspólnie m.in. jako pierwsze kobiety przebyłyśmy Islandię z północy na południe zimą. Wyprawa w ekstremalnych warunkach to też test partnerstwa. Podczas wyprawy dobre samopoczucie fizyczne i psychiczne - swoje własne i partnera - są dokładnie tak samo ważne. Jakiekolwiek niedomaganie kogokolwiek z ekipy - powoduje spowolnienie marszu czy też inne kłopoty. Trzeba uważać, aby partner czy partnerzy nie odmrozili się, nie doznali hipotermii i po prostu mieli radość z wyjazdu. To jest lekcja uważności. I nie ma większej satysfakcji z wyprawy niż gdy wszyscy wracają zadowoleni.

A nie można by jakoś łatwiej i gdzieś bliżej? Można. Ale lubię wyzwania. I im więcej mam doświadczenia, tym mogę na więcej sobie pozwolić, mogę ruszyć na trudniejsze szlaki, zachowując przy tym maksymalną ostrożność. A w ogóle to jeżdżę na Daleką Północ, bo lubię! I zawsze o tym marzyłam. A marzenia trzeba spełniać. Inaczej życie stałoby się potwornie nudne.

I nie boisz się? O to często pytają znajomi. Pewnie, że się boję. Przed pierwszym wyjazdem na Spitsbergen nie mogłam spać. Śniły mi się niedźwiedzie polarne atakujące nas (ostatecznie nie widzieliśmy żadnego niedźwiedzia, nawet z daleka). Boję się jednak głównie przed wyjazdem. Przed wyprawą na Islandię bałam się wiatru. Przed wyjazdem na Finnmarksvidda bałam się mrozu. Ale ten strach skłania do solidnych przygotowań. Staram się zabezpieczyć jak najlepiej przed tym, czego się obawiam. Gdy jestem już na miejscu - po prostu działam w zależności od sytuacji. Strach pochłania zbyt dużo energii. Człowiek, który się boi cały czas, jest zbyt sparaliżowany, by cokolwiek zrobić.

W marcu 2019, wybieram się na siódmą już wyprawę. Jedziemy w pięć dziewczyn (Joanna Bukowska, Ewa Grzejszczyk, Anna Królikowska, Paulina Pilch i ja) na Spitsbergen. A naszym celem będzie zdobycie najwyższego szczytu Spitsbergenu - Newtontoppen. Trzymajcie kciuki! Joanna,  Zimowy Horyzont

Autor: SOOV Autorzy