Jak sobie pościelesz, czyli noc pod gwiazdami
Spis treści
Hotel i gwiazdki Miał być hotel z gwiazdkami, może gdzieś w Grecji. Z gwiazdkami, śniadaniem i obiadokolacją, a nawet z basenem. Z widokiem na morze i innymi luksusami. Po raz pierwszy w życiu planowałam pojechać na wakacje z biurem podróży. Co prawda raz już próbowałam spędzić w ten sposób wakacje na Maderze, ale hotel był wtedy dla mnie za duży, a ja nie mogłam zrozumieć, dlaczego, choć jestem sama, muszę zapłacić podwójnie. Na Maderę wtedy nie pojechałam, ale bilet lotniczy do Portugalii kupiłam i poleciałam z namiotem. Spędziłam tam prawie 3 tygodnie pod rozgwieżdżonym niebem na północy tego pięknego kraju i na wybrzeżu.
Dwa m2 Nadal moje własne dwa m2 to jeden z moich ulubionych sposobów na nocowanie podczas podróży i poznawanie nowych miejsc. Nie muszę szukać kwatery czy pensjonatu. Wystarczy mi pole namiotowe, a czasem, jak na Korsyce – kawałek płaskiej przestrzeni i las wokół. Taki nocleg na dwóch m2 – gdy mały namiot mieści moją sypialnię, garderobę, kuchnię – uświadamia mi, jak niewiele w życiu potrzebujemy. A na co dzień… mam trzy pokoje, kuchnię, łazienkę i gromadzę kolejne rzeczy. Nawet jeśli nie zawsze ich potrzebuję. Może być twardo – zwykle oszczędzając każdy gram, który mam nieść, śpię na cienkiej folii – a ja i tak śpię jak dziecko. Najwyżej jakiś kamień wbija mi się pod łopatkę, dzwonię zębami przed wschodem słońca, a rano czuję wszystkie kości – ale i tak lubię mój namiot. Czasem tylko wyobraźnia podpowiada mi niestworzone historie, gdy słyszę tajemnicze dźwięki „zza ściany”.
Ciemność widzę... Doceniam spanie z dala od miasta i źródeł światła. Pierwszy raz taką prawdziwą ciemność nocy zobaczyłam w Bacówce pod Małą Rawką, a dokładniej – w szopce obok, bo w Bacówce miejsc już nie było. Gdy zgasiłam latarkę, nie widziałam własnej dłoni. I ta cisza. W Gorcach, pod Gorcem Kamienieckim, na końcu Osiedla Jamne też tak było. Ciemno i tylko szczekanie psów wiejskich. Ostrzegają się przed wilkami – pomyślałam. Pewnie nie, ale gdy kilka lat wcześniej spałam w Beskidzie Niskim u Kasi, psy we wsi też wyły, a ja oczami wyobraźni widziałam stada dzikich zwierząt. Ciemno było też w Chacie u Kuby w Czarnohorze. Wtedy to miejsce wyleczyło mnie z bezsenności. Kiepska sprawa – kilka tygodni wcześniej, ze stresu pewnie, sypiałam jak zając. Tak czujnie, że budziłam się kilkanaście razy w ciągu nocy. Rano byłam wykończona i niewyspana. Nieprzytomna… I nagle, gdzieś na Ukrainie, wślizgnęłam się do śpiwora na drewnianej, twardej pryczy i… obudziłam rano. W tej samej pozycji, w której się położyłam. Pierwszy dobry sen od tygodni! Chata u Kuby, a może górskie powietrze pomogły mi zapomnieć o kłopotach ze snem.
A kuku... mysz w śpiworze, czyli przytul mysz W dziwnych miejscach zdarzyło mi się spać. I w dziwnym towarzystwie. Albo raczej – w mało pożądanym. Schodząc z Mont Blanc, nie zdążyliśmy na ostatnią kolejkę do Les Houches i przyszło nam spędzić jeszcze jedną noc w górach. W baraku Forestiere des Rognes za towarzystwo miałam myszy, dużo myszy. Ich nocne harce nie pozwalały mi zasnąć. Choroba wysokościowa im raczej nie groziła, podobnie jak towarzyskiej myszy, z którą spędziliśmy kilka nocy w baraku pod Elbrusem. Na początku cicho przemykała pod ścianami, później trzeba było chować przed nią jedzenie, a sama pozowała do zdjęć. Ostatniej nocy tak się ośmieliła, że koleżance próbowała wejść do śpiwora. Zresztą same baraki też są „ciekawym” miejscem noclegowym. Spanie na podłodze albo na pryczach, o estetyce i czystości w takich warunkach lepiej nie myśleć, to standard zdecydowanie wysokogórski.
Jak sobie pościelesz – tak się wyśpisz Pod namiotem nie jestem wybredna. Ciepły śpiwór, mata i coś pod głowę. I jest wygodnie. To coś to czasem polar, zwinięta kurtka, a czasem plecak. Jak księżniczka spałam za to przed laty w Bieszczadach, u pewnej gospodyni w Cisnej. Nie tylko napaliła w piecu, ale jeszcze przygotowała mi najprawdziwszą pierzynę. Grubą, ciężką i ciepłą. Ech, nie spałam już nigdy więcej pod prawdziwą, puchową pierzyną! A do domu trafiłam przypadkiem – to były czasy, gdy prywatne kwatery w Bieszczadach były jeszcze rzadkością. Ta, którą znałam, była zamknięta na głucho – wszak było już po sezonie. Zapukałam więc do domu naprzeciwko. Niewiele miałam do stracenia – był późny październik, dawno zapadł zmrok, a ja po całym dniu wędrowania byłam solidnie zmęczona. Przypadkowe spotkanie okazało się ciepłe – patrz pierzyna – i bardzo sympatyczne. Na dodatek okazało się, że syn mojej gospodyni jako leśnik pracował pod Babią Górą, a to przecież moje okolice.
Komfort z klimatem Dziś chyba nie ma już takich miejsc z pierzyną, ale wciąż są miejsca z klimatem. Ja sama też się zmieniłam i coraz rzadziej wyruszam na kilkudniowe wycieczki z plecakiem, od schroniska do schroniska. Częściej wybieram jeden adres jako bazę wypadową i z takiego miejsca poznaję okoliczne szlaki. To, co teraz jest dla mnie ważne, gdy szukam weekendowego czy wakacyjnego lokum, to klimat. I ludzie. Te dwie potrzeby zaspokajają ostatnio stare drewniane chaty albo spichlerze. Ważne, by właścicielka – tak się złożyło, że to same kobiety – miała pomysł i serce do takich miejsc. Skrzypiąca podłoga, niskie drzwi i strop, stary piec. Za starymi, drewnianymi drzwiami jest jednak wygodne łóżko, a za kolejnymi prysznic. Czyli wszystko, czego potrzeba do szczęścia. No, może jeszcze jeden drobiazg, ale jak dotąd miałam do niego szczęście. Lubię, jak po całym dniu wędrowania mogę zasiąść do stołu i niespiesznie delektować się potrawami. Raz jest wegetariańsko, innym razem tradycyjnie, a jeszcze innym z delikatną, hiszpańską nutką. A do tego długie rozmowy, opowieści i gry planszowe. To mój najlepszy sposób na dach nad głową na czas wyjazdu, gwarancja dobrych snów i pięknych wspomnień.
P.S. Winna jestem jeszcze relację z pobytu w kilku-gwiazdkowym hotelu w Grecji... ale jej nie będzie, bo tam nie dotarłam. W zamian było miejsce, gdzie cisza, spokój i góry. Wakacje z biurem podróży chyba jednak nie są mi pisane. Póki, co sama mam swoje domowe biuro podróży. Joanna KurekAutor: SOOV Autorzy