Dokąd na wakacje
Spis treści
Podstawówka wiele lat temu. Ostatni dzień którejś tam klasy. Stoję na scenie przed dzieciakami, które marzą już tylko o odebraniu świadectw, zrzuceniu białych koszul i zanurzeniu się w słodkim lenistwie. Dwa miesiące wakacji! Co za luksus. Wtedy wystarczyło mi podwórko przed blokiem, gonitwy i zabawy w chowanego do późnego wieczora. Jakiś wyjazd na wieś, inny nad rzekę. Może 3-tygodniowe kolonie nad Bałtykiem.
Właśnie teraz, wiele lat po tej scenie, gdy wakacje rozpoczęły się dla innych dzieciaków, mnie przypomina się ta rymowanka, którą wówczas recytowałam:
Ach, pojechałbym sobie do Ghany! Przy smukłych palmach żółte banany, w zielonym gąszczu papugi skrzeczą w jakimś prawdziwym dżunglo-narzeczu.
I dalej jeszcze o Australii, Kubie, Egipcie, Libanie, Antarktydzie…
Mniej więcej tak wyglądało moje tegoroczne planowanie wakacji. Jak bohater wiersza skakałam między ukochaną Italią, Gruzją, a nawet Delhi. Do tego wmieszały się Bałkany i Czarnogóra, którą planowałam wiele lat temu. Powstała nawet wersja – tydzień w Tatrach Słowackich i tydzień lenistwa na włoskiej plaży. Mój dzień zaczynał się od kawy i poszukiwań na stronach tanich przewoźników. Do tego jeszcze co najmniej trzy wyszukiwarki lotów i porównywanie cen (dla tych co wciąż szukają: momondo, skyscaner i flipo). Byłam już jak kontroler lotów – wiedziałam w jakie dni, z jakich lotnisk i za ile można polecieć do Bergamo czy Pescary. Żywo reagowałam na promocje i rabaty. Tu tanie loty z i do Polski, gdzie indziej 20% taniej na loty do końca września. Innym razem – znowu rzucili pulę tanich biletów z Katowic do Mediolanu. A może jednak wpisać zabierz mnie dokądkolwiek? Góry czy może jednak morze? Tylko czy ja wytrzymam dwa tygodnie „nic nie robienia”… I jeszcze codzienny newsletter z fly4free i kuszące oferty last minute. Może jednak Grecja w wersji All Inclusive?! Co za dużo...
Jeśli nie wakacje w Europie, to planowałam nawet jakąś agroturystykę w Polsce. Korzystam z dwóch portali, na których można poznać ludzi z pasją, którzy stworzyli nietuzinkowe miejsca – slowhop i airbnb. Przyznaję – bardzo lubię te poszukiwania i oglądanie zdjęć. Zachwycam się pomysłami gospodarzy. Chleb własnej produkcji, sery, a nawet wina. Rowery, konne przejażdżki czy prywatna plaża nad jeziorem. Albo – dom w środku lasu, cisza i ścieżki do biegania. Każdy znajdzie coś dla siebie, tylko jakoś tym razem nie potrafiłam się zdecydować. A może żadna z tych ofert nie była dla mnie? Albo sama nie widziałam czego chcę?
Do tego doszła jeszcze lektura kilku blogów, oglądanie zdjęć z cudzych wyjazdów i kolejne pomysły. I choć dużo wiedziałam o wakacjach innych, wciąż nie miałam pojęcia jak będą wyglądały moje własne. Zamiast cieszyć się, czytać przewodniki, planować i odliczać dni, ja wciąż byłam na początku tej drogi. Z pozoru ekscytującej, ale jednak lekko stresującej. Bo jeśli nie Ghana z zacytowanego na początku wierszyka, to może się okazać że skończę jak podmiot liryczny wierszyka, którego tytułu ani autora nie znalazłam.
Tyle kłopotów mam z tym wyborem! Wakacje w domu jednak wybiorę.
Nie, zdecydowanie nie chcę wakacji w domu. Pozostawało jeszcze mieć nadzieję, że tuż przed planowanym terminem znajdzie się ciekawa opcja last minute i wakacje jednak będą. Starałam się nawet nie pamiętać, że ja przecież nigdy nie wyjechałam na urlop z biurem podróży i sama działam trochę jak domowe biuro o czym pisałam TUTAJ - Domowe Biuro Podróży. Na dodatek, dobrze wiedziałam, że nie lubię zawierzać swojego dwutygodniowego wypoczynku przypadkowi. Znowu, więc dzień zaczynał się od czyszczenia historii i przeszukiwania stron linii lotniczych. Niestety nie udawało mi dograć cen, terminów i kierunku, tak by powstała atrakcyjna oferta.
Aż do dnia, gdy wpadły mi w ręce teksty dwóch blogerów o Andorze Andora okiem Wojtka z Idę, albo nie idę! oraz poradnik w Pireneje od Kasi z Szukając słońca. Są góry – Pireneje, jest nowe, wciąż mało popularne miejsce, blisko stąd do Hiszpanii (obok Włoch i Portugalii to mój ulubiony kierunek), a do tego jeszcze atrakcyjne ceny na miejscu. Co prawda księstwo to nie ma dostępu do morza, własnego lotniska, a nawet linii kolejowych, ale pobliska Barcelona zaspokoi dwie pierwsze potrzeby. Zabawa zaczyna się więc od nowa. Poranna kawa i przeszukiwania stron z ofertami lotów. Tworzenie ciekawych kombinacji – wcale nie muszę lecieć i lądować w tym samym mieście. Kraków – Barcelona, a powrót Lourdes – Katowice? Nie lepiej Warszawa – Tuluza i Barcelona – Kraków? Najdrożej, najtaniej, najszybciej. Zaznacz pobliskie lotniska i dodaj opcje trzy dni wcześniej i trzy dni później. Porównaj. W międzyczasie skok do Czarnogóry, rzut oka na Czarnohorę i długa opowieść z wędrówki przez Gorgany Jackaz bloga Yatzek Outdoor. Kolejne inspiracje i pomysły.
Głowa powoli pękała mi od nadmiaru informacji. Dziś świat stoi otworem i wystarczy dobry pomysł i dowód osobisty, czasem i paszport i można jechać na koniec świata. Tylko wystarczy wiedzieć co nas kręci. Noclegi pod namiotem i kąpiel w zimnym potoku? Albo pole namiotowe i prysznic z ciepłą wodą? Wolisz mały apartament z ogródkiem, zmywarką i pralką? O hotelu z gwiazdkami nie wspomnę, bo jednak bliżej mi do hotelu pod gwiazdami. Do wyboru, do koloru. Wystarczy podjąć decyzję.
Jak w tym nadmiarze w końcu się to udało? Pomogły dwie rzeczy. Precyzyjnie określiłam budżet na bilety lotnicze, z założeniem, że jak znajdę to kupuję i nie szukam dalej. Czasem trzeba też powiedzieć sobie wyraźnie – good enough is good enough – i przestać dążyć do perfekcji.
Dokąd jadę? Który kierunek zwyciężył? Będzie leniwie czy jednak aktywnie? Będzie Księstwo Andora z przystankiem w Barcelonie. Będzie i kąpiel w morzu, i długie górskie wędrówki. Będzie miejsce, o którym dotąd mało wiedziałam. Jeszcze tylko kilka organizacyjnych kwestii do ustalenia i wakacje czas zacząć. Teraz powinno być już znacznie łatwiej. Powinno – bo namiot czy apartament, a może górskie schronisko… ;)
Autor: SOOV Autorzy